Minęło kilka
tygodni. Mama jest przygotowywana do operacji. Mam nadzieję, że wszystko się
uda. Musi się udać. Staram się myśleć pozytywnie, jednak straszne scenariusze
same przychodzą. Nic na to nie poradzę.
Jest jedyną osobą, która mi została, odkąd tata zginął.
Słońce świeci, ptaszki ćwierkają,
zwierzątka wesoło się bawią, a ja siedzę zmartwiona na korytarzu w szpitalu i
czekam na jakiekolwiek wiadomości ze strony lekarzy. Arek ma dzisiaj
przyjechać. Już się nie mogę doczekać. Mam nadzieję, że chociaż on jakoś
poprawi mi humor.
Mija już chyba trzecia godzina, a ja
dalej nic nie wiem. Nagle słyszę cichy głos tuż obok mojego ucha:
- Rózia, nie martw się. Będzie dobrze.
Odwracam gwałtownie głowę i nie wierzę.
Uśmiecham się szeroko. Przyjechał. W końcu.
- Arek, jak ja się mam nie martwić?
- Pomyśl o przyjemnych rzeczach, a mamę zostaw
w rękach fachowców. Przecież nic jej nie pomożesz tym, że tu bezczynnie
siedzisz i się zamartwiasz. Chodź z nami do parku, odstresuj się…
- Gdyby to było takie łatwe…
- A nie jest?
- Nie, nie jest! – odsuwam się od niego.
Przytula mnie. Uśmiecham się mimowolnie.
Brakowało mi tego przyjacielskiego uścisku. Zgadzam się i wychodzimy. No co
innego mogę zrobić? Wychodzimy na parking, gdzie czekam Krzysiek. Dawno go nie
widziałam. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że nic się nie zmienił.
- A teraz cię zabieramy na kilka godzin – mówi
Arek, wsiadając do auta.
- Niby gdzie?
- Tam, gdzie się odstresujesz – wtrąca
Krzysiek.
Kilka chwil później znajdujemy się pod
halą sportową. Uśmiecham się. Tutaj kiedy moje marzenia poszły… się bujać.
Owszem, grałam. Nie w siatkówkę jak oni, ale w ręczną. Aż do momentu, w którym
uderzyłam głową o słupek bramki. Kiedy to było… już co najmniej osiem lat temu,
jednak po dojściu do siebie, nigdy nie wróciłam do sportu. Bałam się, że nie
jestem już taka jak wcześniej, że nie dam rady i mnie wyrzucą. Nie… Wolałam
odejść i sobie po cichutku egzystować, czasem oglądając rozgrywki naszych
szczypiornistów.
- Chyba żartujecie – mówię. – Nie będę grać.
- Ale czy my coś powiedzieliśmy? – pyta Arek.
– No właśnie.
- Nikt ci nie każe z nami grać w siatkę –
uśmiecha się tajemniczo Krzysiek.
- To po jakiego grzyba mnie tu przywieźliście?
- Otóż, żeńska drużyna kobiet w piłce ręcznej
potrzebuje bramkarza – uśmiecha się Gołaś.
Patrzę na nich, jak przysłowiowe cielę na
malowane wrota.
- No nie patrz tak. Przecież
wiemy, jak ci tego brakuje. Idź chociaż spróbuj…
- Ale ja muszę wracać do szpitala…
- Różyczko, proszę cię – podchodzi do mnie
Krzysiek. – Twojej mamie nic nie będzie. Zaufaj mi… nam. Jak wrócisz za te
kilka godzin, zobaczysz jak siedzi na łóżku i czyta albo coś w tym stylu.
Następny za 2 dni :)
Taka przyjaźń to skarp :) Można na niej polegać w trudnych chwilach. Taki przyjaciel jak Arek i Igła to już coś :d
OdpowiedzUsuńPanowie dali radę :D nie spodziewałam się tego. Jednak mają rację, bo zdrowie mamy nie leżało wtedy w jej rękach, a myślę, że ona byłaby zadowolona, gdyby córka spełniła marzenia ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Przyjaciele zawsze pomogą! Obaj za punkt honoru obrali sobie umilenie jej tych ciężkich chwil i chyba im wyszło! Żałuję, że nie mam wielu takich przyjaciół!
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz czytam bloga w którym bohaterem jest Arek, i muszę powiedzieć, że tak trochę dziwnie mi się czyta :)
OdpowiedzUsuńNie wiem co się tutaj będzie działo, bo zarówno Arek ma narzeczoną, jak i Krzysiek oczekuje na potomka, więc Róża jest tylko ich przyjaciółką? Być może, ale coś więcej będzie się pewnie działo :)